Pamiętam każdą wspólnie spędzoną chwilę.
A w każdej było coś wspaniałego.
Nie potrafię wybrać żadnej z nich i powiedzieć:
Ta znaczyła więcej niż pozostałe.
- Dobrze, teraz odbij! – Harry już od dwudziestu minut dopingował swoich zawodników.
Był koniec września. Drużyna quidditcha została już wybrana,
spotkali się właśnie na pierwszym treningu i Harry musiał przyznać, że jego
wybór był trafny. Ron obrońcą, Ginny ponownie została ścigającą. Oprócz niej na
tej pozycji grali jeszcze Dean Thomas i Amanda Maccoffie – dwa nowe odkrycia
Pottera, z których był niezwykle dumny. Nic jednak nie cieszyło go tak, jak
dwoje nowych pałkarzy – Frank Olivier i Gabrielle Rain. Szczególnie ta ostania
cały czas go zaskakiwała i oszałamiała swoim talentem.
- Jesteście super – powiedział krótko na zakończenie
treningu. – W tym roku puchar mamy w kieszeni. Możecie już iść.
Uradowani Gryfoni wylądowali gładko na ziemi i ruszyli w
stronę szatni, przekomarzając się i żartując, a Harry zrobił jeszcze jedną
rundkę dookoła boiska, gdy usłyszał za sobą świst miotły i już po chwili ujrzał
przed sobą rudowłosą osóbkę.
Ginny.